top of page

O intrygującym Ogrodzieńcu słów kilka…

 

 

 

Zamek Ogrodzieniec – położony we wsi Podzamcze, oddalonej około dwóch kilometrów od Ogrodzieńca; zlokalizowany na Górze Zamkowej (515,5 m n.p.m.), a zatem na najwyższym wzniesieniu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej – imponuje zarówno surową architekturą,
 jak i roztaczającym się z jego ruin pięknym widokiem, który zapada głęboko w pamięć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

A skoro o pamięci mowa, to warto sięgnąć nią wstecz...

Zamek został zbudowany na miejscu drewnianego grodu na polecenie Kazimierza Wielkiego –
w XIV wieku.  Aczkolwiek  niektóre źródła podają, że pierwsze umocnienia pojawiły się dużo wcześniej, gdyż już za panowania Bolesława Krzywoustego. Jest to zatem zamek gotycki. Jednakże w związku z licznymi przebudowami i remontami, które przyniosły kolejne wieki,  można dostrzec w jego strukturze obecność elementów renesansowych czy barokowych.

 

Bez wątpienia klimat średniowiecznych czasów oraz tajemnicza aura to dodatkowe atuty zamku. Przekonują o tym nie tylko wrażenia turystów, ale także fakty z polskiej kinematografii – zamek był częścią plenerów zdjęciowych do serialu „Janosik”, kręcono na nim  film „Rycerz” w reżyserii Lecha Majewskiego, a w 2001 roku zdjęcia do „Zemsty” Andrzeja Wajdy. Mało tego… Zamek zapisał się także na kartach historii światowej muzyki heavymetalowej. Wszystko za sprawą zespołu Iron Maiden, który w 1984 roku nagrał na nim materiał wykorzystany w filmie koncertowym  „Live after death”  oraz przy utworze „Hallowed Be Thy Name”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

Nietuzinkowa sceneria warowni nie pozostaje w izolacji, jeżeli wziąć pod uwagę również lokalną literaturę oralną. Co więcej - idealnie współgra z krążącymi na jej temat mrocznymi opowieściami. To z nich dowiadujemy się o Czarnym Psie odwiedzjącym nocami mury  zamku.  Jak na widmo przystało swą powierzchownością znacznie odbiega on od wizerunku przyjaznego czworonoga. Jest dużo większy od typowego psa, a jego oczy płoną. Ponadto jego wędrówkom towarzyszy nieprzyjemny odgłos ciągniętego ciężkiego łańcucha.  Czarny Pies to ponoć dusza kasztelana krakowskiego Stanisława Warszyckiego. W roku 1669 został on właścicielem warowni i podjął się jej odbudowy (po tym jak uległa zniszczeniu podczas Potopu Szwedzkiego). Był  także panem  na zamku w  Dankowie. Z tego względu miał jednak wielu nieprzyjaciół. Zazdroszczono mu posiadanych i zgromadzonych w piwnicach zamku dóbr. Twierdzono, że wzniósł on  twierdzę dzięki pomocy diabła, przez którego, już za życia, został uprowadzony do piekła. Stąd też przekonanie, że Warszycki straszy nie tylko w ruinach zamkowych Ogrodzieńca, ale i Dankowa, co prezentuje związana z jego osobą legenda:

„Stanisław Warszycki, był człowiekiem zamożnym, ale złego charakteru. Srogi i nielitościwy był zarówno dla służby, jak i dla swoich kolejnych żon. Jedną ponoć za niewierność żywcem zamurował i wysadził tę część zamku, inną chłostał publicznie. Dopóki... nie spotkał swojej Heleny i nie został pantoflarzem. Jednak na starość co złe, to wróciło. Obiecawszy swej córce Barbarze część swego ogromnego majątku jako posag, nie podarował jej nic. Bo chciwy był. Podobno do dziś pilnuje swoich skarbów, których dotąd nikt nie odnalazł. Podczas księżycowych nocy pojawia się pod postacią czarnego psa, obwiązanego brzęczącym łańcuchem, pilnującego dostępu do swoich kosztowności.”

                                                                                   Marta Mrowiec

 Mały Wawel i kicający smok

 

Miejsce narodzin   Andrzeja Szczepkowskiego i  Billy’ego Wildera.  Jednocześnie punkt  lokalizacji karczmy „Rzym” ( nawiązującej swym  charakterem  do legendy o Panu Twardowskim) oraz obszar usytuowania Kaplicy Konfederatów Barskich na górze Jasień.
Ponadto teren, na którym około 1580 roku Kasper Castiglione (później Suski) wzniósł nieduży renesansowy dwór, przebudowany w 1614 roku przez nowego właściciela - Piotra Komorowskiego, by przybrać  postać imponującej magnackiej rezydencji wzorowanej na Wawelu; zamek wraz z  otaczającym go parkiem, poddawany kolejnym przebudowom, zachwyca po dzień dzisiejszy…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Powyższe stwierdzenia dotyczą Suchej Beskidzkiej - miasta położonego na pograniczu Beskidów: Małego, Makowskiego i Żywieckiego.  Miejscowość ta,  pierwotnie zwana Suchym Brzegiem, swoją nazwę zawdzięcza rzeczce Sucha (obecna Stryszawka). Niemniej jej nazwę   można wytłumaczyć również w inny sposób - mniej racjonalny. Jej pochodzenie wyjaśnia bowiem, i tu gratka dla miłośników legend, historia o smoku Kicku – utrwalona w dwóch wersjach.


Odsłona nr 1

 Ukazuje Kicka jako  dość oryginalne stworzenie (kicające na tylnich łapach) przywiezione
z wyprawy krzyżowej przez jednego z panów Suchej. Nowy „nabytek” hrabiego, przebywający na terenie jego zamku, cieszy się sympatią miejscowej ludności. Ale do czasu. Mianowicie do momentu, kiedy z okolicznych gospodarstw zaczynają znikać, w niejasnych okolicznościach, zwierzęta. Podejrzenie pada na Kicka, a że pan nie ulega sugestiom swojego ludu, że to właśnie Kicek dokonuje wspomnianych spustoszeń, ludzie postanawiają pozbyć się go na własną rękę. Śmiałkiem, który podejmuje się zadania, jest młody juhas. Wypatrosza on barana, po czym jego wnętrze wypełnia siarką. Zgodnie z założeniem, przygotowana przynęta okazuje się być dla Kicka zbyt duża pokusą – ulega. Efektem jest ogromne pragnienie, a antidotum na nie – dworski staw.  Przy czym picie wody  nie przynosi  oczekiwanego rezultatu. Brzuch Kicka pęka – smok ginie. Natomiast  mieszkańców trapi nowe zmartwienie - brak wody (smok opróżnił cały staw). Z tego też powodu zaczynają  nazywać swoją miejscowość Suchą. Z kolei goście przybywający w odwiedziny do hrabiego ubolewają nad stratą przyjaznego smoka. Wciąż podkreślają,  że Sucha jest bez Kicka. Tak właśnie powstaje  Sucha Beskidzka.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odsłona nr 2

 Mówi o smoku Kicku – właścicielu jamy u podnóża góry Jasień znajdującej się
w miejscowości Mokra.  Kicek to istota łagodna i niekonfliktowa. Żyje z ludźmi w zgodzie. Co więcej - jest przez nich bardzo lubiany. Wszakże jego towarzyskie usposobienie w pewnym momencie daje się otoczeniu we znaki i  ostatecznie kładzie kres dobrej relacji. Dzieje się tak dlatego, gdyż każda z trzech wizyt (odbywających się co sto lat) kompanów smoka  ma nieprzyjemny finał – kończy się osuszeniem pobliskich malowniczych jezior. A trzeba dodać, że  takie jeziora były trzy, tak więc wraz z ostatnią  ucztą okoliczny krajobraz Mokrej zostaje pozbawiony urokliwych akwenów. Stąd zmiana dotychczasowej nazwy miejscowości - na Suchą. Kicek natomiast zostaje wygnany – co stanowi karę za jego naganne zachowanie. Lecz po pewnym czasie ludzie zaczynają wspominać smoka z sentymentem, tęsknią za nim. Dlatego często podkreślają, że Sucha jest bez Kicka. Prowadzi to do utworzenia nazwy miasta -  Sucha Beskidzka.

                                                                                                    Marta Mrowiec

 

Czarodziejska  góra – lecz nie ta pióra Thomasa Manna.


Zatem?

Mowa o wzniesieniu liczącym 545 m n.p.m., które stanowi część północnej partii Beskidu Makowskiego. A jeżeli dodać, iż na jego południowym stoku zlokalizowana jest małopolska miejscowość Lanckorona, to z identyfikacją owego punktu nie powinno być już najmniejszego problemu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tak, rzecz dotyczy Lanckorońskiej Góry, która, wraz ze swą najbliższą okolicą, sprzyja aktywnej rekreacji. Jednak na tym nie koniec. Stanowi ona również okazję do poszerzenia historycznych horyzontów. Wszystko za sprawą  ruin średniowiecznego zamku. Znajdują się one bowiem na szczycie owej góry i swym widokiem zachęcają turystów do weryfikacji snutych na ich temat domysłów. Konfrontacja hipotez z faktami przynosi rezultaty  na przykład w postaci informacji, iż twierdza ta, wzniesiona za panowania Kazimierza Wielkiego, była ważnym ośrodkiem oporu konfederatów barskich, a tym samym świadkiem ich zmagań z oddziałami rosyjskimi. To pod jej murami, wśród uczestników konfederacji (zawiązanej w 1768 roku), walczył, między innymi, węgierski szlachcic - Maurycy August Beniowski. Notabene ten sam, który, w dobie polskiego romantyzmu, stanie się prototypem tytułowego bohatera poematu „Beniowski” – utworu autorstwa Juliusza Słowackiego.

Myli się jednak ten, kto sądzi, iż o Lanckorońskiej Górze można mówić (pisać) wyłącznie w kontekście historycznym. Wbrew pozorom miejsce to posiada także drugie, zgoła odmienne, oblicze.  Co je charakteryzuje? Pierwiastek irracjonalizmu i nuta tajemniczej aury. To właśnie ze względu na nie Lanckorońska Góra idealnie wpisuje się w sferę ludowych wierzeń oraz takowej fantastyki.  By nie pozostać gołosłownym…

Według lokalnych podań na Lanckorońskiej Górze, w pobliżu ruin zamku, pojawił się kiedyś diabeł. Ponoć przybrał on postać tancerki, która, w towarzystwie orkiestry, zmusiła wracającego z targu mężczyznę do tańca. W efekcie mężczyzna zdarł nowo zakupione obuwie, natomiast kobieta zaraz po północy (nieoczekiwanie) zniknęła, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Opowieść - ciekawa, ale nie jedyna…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        Inną jest ta dotycząca karczmy, która  stała niegdyś przy drodze na zachodnim zboczu góry. I choć owa historia  nie dotyczy istot o skomplikowanym statusie ontologicznym, to także intryguje – zarówno obrazem sił nadprzyrodzonych, jak i ilustracją ludowego poczucia sprawiedliwości: nie ma winy bez kary. Otóż wspominania karczma zapadła się  pod ziemię w konsekwencji karygodnego zachowania  ludzi - zgromadzeni w niej w Święto Bożego Ciała nie stronili od alkoholu i bluźnili przeciwko Bogu, zamiast uczestniczyć w nabożeństwie. Miejsce, w którym znajdował się budynek, po dzień dzisiejszy uchodzi za zaczarowane – ponoć nocą w jego pobliżu straszy. Czy należy wierzyć tym pogłoskom? Trudno stwierdzić. Niemniej pewne jest, że próba rozstrzygnięcia powyższej kwestii (na drodze doświadczenia), to zadanie dla śmiałków.

                                                                                                                            Marta Mrowiec

 

 

 

 

„Babę zesłał Bóg, raz mu wyszedł taki cud (...)”
O cudzie związanym z babą , ale nie tym z utworu Renaty Przemyk - o cudzie natury...

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

Babia Góra, położona na terenie powiatu suskiego i nowotarskiego w obrębie Babiogórskiego Parku Narodowego, cieszy się niezwykłą popularnością miłośników gór –  dane statystyczne wskazują, że odwiedza ją rocznie  ponad sto tysięcy turystów.
I nie ma w tym nic dziwnego. Babia Góra, będąca masywem Pasma Babiogórskiego należącego do Beskidu Żywieckiego w Beskidach Zachodnich, potrafi zachwycić  – zdecydowanie. Czym? Na przykład pięknem flory i fauny oraz malowniczością pejzaży – na ich brak nie można narzekać. Gwarantem wielu z nich jest najwyższy punkt Babiej Góry,  czyli  Diablak (1725 m. n.p.m.) – określany też mianem Babiej Góry. Stanowi on nie tylko najwyższy szczyt Beskidów Zachodnich, ale również najwyższe wzniesienie Polski położone poza Tatrami. Nie bez powodu zatem Babia Góra zaliczana jest do Korony Gór Polskich. Aczkolwiek źródłem urokliwych widoków są także inne wierzchołki masywu, między innymi drugi co do wysokości: Cyl (1515 m. n.p.m.) – być może  bardziej znany jako Mała Babia Góra. W każdym razie Cyl nie tylko urzeka, ale i intryguje. W jego masywie znajduje się bowiem jaskinia Złota Studnia – zamieszkiwana niegdyś przez ludzi (świadczą o tym liczne znaleziska). Ponadto mówi się, że była ona terenem penetracji beskidzkich zbójników. Ponoć jeden z nich  na miejsce ukrycia swych skarbów wybrał  właśnie okolice Małej Babiej Góry – zwanej żartobliwie Półbabiem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sama nazwa masywu „Babia Góra” w sposób naturalny nasuwa na myśl słowo „baba”. I faktycznie może się ona wiązać z niektórymi znaczeniami tego leksemu - rodzaj ciasta, kamienny posąg kultowy, kobieta. Ostatni ze wskazanych związków wydaje się być najbardziej powszechny, przynajmniej w ludowej świadomości, co potwierdzają legendy tłumaczące okoliczności powstania Babiej Góry. Ich postacią centralną jest bowiem baba (oznaczająca istotę żywą). W pierwszej – olbrzymka, która wysypała dużą ilość kamieni przed chałupę. W drugiej -  kochanka zbójnika, która dostrzegłszy ludzi niosących ciało jej zabitego ukochanego, skamieniała na skutek bólu i żalu.

 

Jednakże Babia Góra to nie jedyne określenie masywu. Uwzględnienie jego różnorakich cech oraz sposobu postrzegania go przez lokalne społeczności doprowadziło do powstania innych, jak: Królowa Beskidów (ze względu na wysokość i wybitność masywu), Matka Niepogód bądź Kapryśnica (konsekwencja zmiennej pogody) lub Orawska Święta Góra (nazewnictwo mieszkańców Orawy).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ostatnie miano nadaje Babiej Górze szczególny wymiar –  sakralny. Tego rodzaju kontekst, a ponadto akcent patriotyczny, odnajdujemy również w legendzie „O świety Jadwidze i wojsku śpiącym, jako se zbudzi, to już będzie koniec świata”, której autorem jest niepiśmienny literat z Gorzenia Dolnego – Jędrzej Wawro. Poniżej fragment legendy (opowiadanej gwarą beskidzką) pochodzący z „Ziemi Wadowickiej” Aleksego Siemionowa:

 

„Nieprzyjaciel zabroł jedyn kawołek państwa, potem drugi kawołek, a jak już hapsnoł trzeci kawołek (…), święta Jadwiga wzienia pod siebie swoje zniscone wojsko i zawiedła je do lasu(…). Ale nieprzyjaciel kcioł do reśty zniscyc polskie wojsko, obstąpił Babiom Góre i przystawio gwery do piersi polskiego wojska. Święta Jadwiga widzi, ze już zle, westchnęła do Boga i Pon Bóg doł cud i otworzyła się święta ziymia na Babi Górze i pokryła wojsko. Zgłupioł nieprzyjaciel i okrutnie był zły (…). Ale przydzie taki cas, że naród będzie grzysyć okropnie, a wtedy Pon Bóg zrobi sądny dzień, Będzie wojna na śtyry strony świata, straśna wojna, wsyjscy bedom się bić, ale nik nie da rady. Wtedy Babio Góra się otworzy, wojsko święty Jadwigi wydzie i Polska wygro. A potem, to może być koniec świata – amen. A to co wom powiadom, to nie godka, ale prawda. Jeden pastyrz, co posoł bydełko pod Babiom Górom sumintował się, że pod ziymiom słyśno byłom jak zaklęte wojoki śpiywali:

 

                               Jesce Polska nie zginęła i zginąć nie musi

                              Jesce Miemiec Polokowi bydło pasoć musi

                             Jesce Polska nie zginęła i zginąć nie musi

                            Porwało się trzek Poloków na piętnastu Rusi.

Marta Mrowiec      

Arystokratyczne rysy Beskidu Małego…

 

         992 m. n.p.m., najlepszy punkt widokowy w całym Beskidzie Małym,

z  którego  roztacza  się  widok  na  pasemka  Żurawnicy  i   Czeretników

w  Beskidzie  Średnim,  całą  podgrupę Jałowca, masyw  Babiej Góry czy,

przy  dobrej  widoczności,   najwyższe  partie  Tatr  Wysokich?

Tak,  to Leskowiec – który  każdego  roku, nie  tylko  porą  wiosenną,

zaprasza  turystów  na  swe  szlaki,  zachęcając  przystępnością  tras

oraz  pięknem  krajobrazu.  Zaproszenie  to  spotyka  się  z  aprobatą od

dawien  dawna,  a  szczególnie  zaś   od   przełomu  XIX    i    XX  wieku,

kiedy  to  rodzi   się   szersze   zainteresowanie   owym  szczytem,

jak i zresztą całym Beskidem Małym.  Co   ciekawe  -  korzystają z niego,

również,   przedstawiciele    wyższych   warstw   społecznych.

Świadectwem   takiego   stanu   rzeczy   są    historie  wypraw,

którym śmiało   można przypisać jeden  kryptonim:  Hrabskie Buty.

Dlaczego?  Okazuje  się, iż w XIX  wieku  Leskowiec  stał  się  turystycznym celem:  hrabiego Adama Potockiego, hrabiny Marii Wielopolskiej oraz barona Romana Taube.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        Przyjemność płynąca z wędrówek niewątpliwie była duża, skoro zdobywszy górę, osoby te postanowiły upamiętnić ów wyczyn w dość charakterystyczny sposób. Mianowicie: zleciły one wykucie w kamiennych płytach, znajdujących się na szczycie,  swych stóp i inskrypcji. Pomysł zdobywców Leskowca, przez jednych uznawany za sympatyczny gest, przez innych traktowany jako przejaw dumy i próżności, miał swoje następstwa. Otóż wkrótce po tych zdarzeniach ludność okolicznych miejscowości zaczęła nazywać Leskowiec Hrabskimi Butami – ze względu na utrwalone w kamieniu ślady  obuwia. Wspomniane kamienne płyty są dostępne dla miłośników gór - znajdują się obecnie na Groniu Jana Pawła II, czyli pobliskim szczycie Leskowca. Dokładne miejsce ich lokalizacji to  okolice  schroniska  PTTK „Leskowiec”, a precyzując -  kierunkowskazu z górskimi szlakami. Przy okazji warto zauważyć, że Papieski Groń słynie także z kaplicy, którą określa się mianem „Sanktuarium na Groniu Jana Pawła II”. Wracając jednak do Leskowca, należy zaznaczyć, iż jest on nie lada gratką dla amatorów górskich wędrówek. I choć Beskid Mały reprezentuje typ gór niewysokich, to uroku na pewno nie można mu odmówić.

       Natura, którą mogą podziwiać turyści w drodze na Leskowiec i później już na jego zwieńczeniu, jest najlepszym tego dowodem. A jak rozpoznać ów szczyt? Nic prostszego. Gdy oczom wędrowców ukazuje się rozległa polana z drewnianym sześciometrowym krzyżem, to znak,  że dotarli na miejsce.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sceneria Beskidu Małego zapiera dech w piersiach. Zdecydowanie może zachwycić -  tak jak zresztą zauroczyła poetów literackiej grupy „Czartak”. Jednym  z nich był Tadeusz Szantroch, który wyraz tejże sympatii dał, pisząc, między innymi, Buki na Leskowcu:

 

Cześć wam bracia! Wytrwaliście tu na pozycji,

jak czworobok Cambronne’a w bitwie Waterloo…

   w bliznach wszyscy, koślaki, starej gwardii czoło,  

 co tę walkę podjęła na śmierć bez kondycji.      

 

Iluż wichur nawały o pierś waszą biły

w rozhukanym ataku chmur pędzące stada,

a gdy przemoc ich czezła, wilczym głodem wyły,

w salwach gromów ból dławiąc, co bezsilnie pada.

 

Cześć wam bracia, rycerze na beskidzkiej górze,

tym pniom waszym, sękatym piersiom bez zalęku,

co w największe jednako się wspierały burze,

a blizn chwałę zaszczytną w każdym noszą sęku.

 

Bezramienne kaleki! Potyrane czoła!

Nie wam spocząć! Już czarny zmierzch w okolicach knuje

Nowej burzy szturm walny. Nikt was nie odwoła

z raz oddanej pozycji i nikt nie współczuje.

 

Lecz jedyne wam słowo – parol swój wyznaję

bracia buki beskidzkie: w jednym my już szeregu,

który ziemi zdobytej raz – już nie oddaje,

choćby ziemią tą było pogranicze śniegu!

                                                                           

        Marta Mrowiec

bottom of page